Słysząc Wawel Cup, niewątpliwie myślisz o historii… O 35 latach największych w Polsce zawodów (przyp red.: kiedy publikujemy ten artykuł na portalu, zbliża się już czterdziestolecie Pucharu Wawelu!). Pierwszy Puchar Wawelu rozegrał się w 1982 roku w Jaroszowcu. Zawody odbywały się w różnych miejscach, od Mazur aż po Zakopane, jednak zawsze wracały na Jurę. Od 2012 roku impreza zmieniła swoją formułę, organizatorzy zdecydowali się wydłużyć czas rozgrywek z 3 do 5 dni. To posunięcie pozwoliło na dalszy rozwój oraz przyciągnięcie większej ilości zawodników z zagranicy. Odpowiedzialność za zorganizowanie eventu zaczęli brać na siebie coraz młodsi ludzie. I to właśnie młodość, połączona z jakże cennym doświadczeniem całego zespołu, sprawiła, że Wawel Cup poszedł o krok naprzód.
Walczyli o Puchar Wawelu
Analizując wielkość i rozwój imprezy, nie można pominąć statystyk dotyczących frekwencji. Na pierwszym Pucharze Wawelu wystartowało 312 zawodników – wszyscy z Polski. Liczba uczestników sukcesywnie rosła. Najwyższy wynik osiągnięty został w 1989 roku w Ogrodzieńcu, gdzie wystartowało 1198 uczestników. Wracając do czasów trochę nam bliższych: w roku 2008, podczas Wawel Cup rozgrywanego na Bronaczowej, w zawodach udział wzięło niespełna 300 osób. Od tego momentu możemy zauważyć znaczący progres w ilości startujących biegaczy. Impreza zyskiwała coraz lepszą reputację; poza doskonałą atmosferą, dobrą organizacją logistyczną, ciekawymi terenami przyszła również spora poprawa jakości wykonania map. Dzięki temu w 2015 roku liczba zawodników sięgnęła 600 osób. Wawel Cup 35. pod tym kątem niewątpliwie trochę przyhamował. Spadek frekwencji związany był przede wszystkim z mniejszą ilością polskich uczestników, na co wpłynąć mogły rozgrywane tydzień wcześniej Mistrzostwa Europy Juniorów. Z drugiej strony cieszy ciągły wzrost ilości startujących zawodników z zagranicy. W 2016 roku organizatorzy gościli sportowców z 14 państw, w tym z Grenlandii!
Jak my to robimy?
W latach największej świetności ogromną rolę w organizacji zawodów odgrywało wojsko. Dziś WKS „Wawel” jest klubem wojskowym już tylko z nazwy. W pracy nad imprezą uczestniczą zawodnicy, trenerzy, rodzice i sympatycy sekcji. Ta dobrze funkcjonująca maszyna uruchomiona zostaje prawie na rok przed imprezą. Pomagają dzieci, młodzież i dorośli. Czyż nie jest to świetna możliwość do nauki i integracji i czy nie pokazuje to, że bieg na orientację to rodzinny sport?
— Kiedyś trzeba było kreślić trasy ręcznie, a uczestników było multum. Podczas kreślenia tras na II Pucharze Wawelu ekipa w składzie Michał Motała, Andrzej Dylczyk i Włodek Dyzio miała podział, gdzie jeden rysował kółka, drugi je łączył, a trzeci numerował. System miał ułatwić kontrolę i uniknięcie błędów. Wszystko było OK do czasu, kiedy nasza koleżanka klubowa Teresa Zając (obecnie żona Andrzeja Konstanciaka) postanowiła umilić nam ciężką pracę i zrobiła pierogi z jagodami. Skończyło się unieważnieniem głównej kategorii kobiecej – tak naszą trójkę rozkojarzyła — śmieje się Włodzimierz Dyzio, który brał udział w organizacji zawodów aż… 34 razy (przyp. red.: w kwietniu 2021 roku – już 39 razy)! Nieobecność zdarzyła mu się jedynie w 1992 roku, kiedy był na Mistrzostwach Świata Juniorów w Finlandii, gdzie Barbara Bączek zdobyła 2 złote medale.
— Później posługiwaliśmy się tak zwaną „pieczątką”, czyli pierwszym urządzeniem do drukowania tras. Wolno to szło, ale przynajmniej mieliśmy pewność, że wszyscy z danej kategorii będą mieli na mapie te same punkty.
— Wyniki na pierwszych edycjach były pisane i liczone ręcznie, a następnie wieszane na linkach. System był tak sprawny, że zawodnik po przybiegnięciu na metę, z kubeczkiem wody w ręku, podchodził sprawdzić, ile biegali jego konkurenci, a tu niespodzianka: jego czas już wisi. Proces trwał około 3-4 minut.
— Początkowo prace nad systemem komputerowym szły różnie. Najpierw kilku wojskowych komputerowców miało poprawić szybkość liczenia wyników i tworzenia list startowych, niestety skończyło się to totalnym bałaganem. Na szczęście trafił do nas do odbycia obowiązku wojskowego Marek Wołowczyk i ruszyła komputeryzacja z prawdziwego zdarzenia. Jako klub przecieraliśmy szlaki, które wtedy w Polsce były w sferze marzeń.
— Pamiętam sytuację, gdy byliśmy już gotowi do zakończenia i nagle przyszedł podmuch wiatru, który zdemolował wyniki i wszystko to, co było przygotowane. Ach… Takich traum, ale i miłych wspomnień, jest masa! — dodaje.
Kolejny jubileusz
Pisząc o Wawel Cup, nie można zapomnieć o przedstawieniu przebiegu jubileuszowej (35.) edycji. Pierwsze dwa etapy rozegrano w lesie Bronaczowa, czyli na terenie Mistrzostw Polski z 2015 roku. Osoby, dla których rywalizacja zakończyła się sukcesem, mogły przypomnieć sobie dobre chwile, zaś Ci, którzy na Mistrzostwach ponieśli porażkę, mogli się zrewanżować. Centrum kolejnych dwóch etapów był stadion organizatora imprezy – WKS Wawel. Można powiedzieć: szkoda, że w trakcie Wawel Cup stadion ten nie wyglądał tak, jak teraz (obecnie znajduje się tam nowa bieżnia lekkoatletyczna). Pomimo tego atmosfera była bardzo gorąca, a dodatkowo podgrzewał ją charyzmatyczny spiker, komentując zmagania w rywalizacji o najlepszy czas na długim dobiegu do mety. Ostatnie dwa etapy rozegrane zostały w malowniczej dolinie Racławki. Walka na handicapie była, jak co roku, bardzo emocjonująca. W niektórych kategoriach o zwycięstwie decydowały sekundy, a w innych, jak w M40, grube minuty (były Mistrz Świata seniorów Yuri Omelchenko po pięciu dniach pokonał reprezentanta WKS „Wawel” Pawła Moszkowicza o ponad 40 minut). Podczas dekoracji niezapomnianą atrakcją była biegająca po skałach… kozica!
(…)
Opracowanie: Wojciech Bajak
Artykuł opublikowany w 1. numerze Magazynu bieg na orientację