Początek stycznia to dla mnie standardowo czas na trening z mapą. W tym roku poświęciłem na to 6 dni, w trakcie których udało mi się zrealizować 9 ciekawych, różnych i niewątpliwie ciężkich treningów.
Wszystkie mapy to oczywiście okolice Poznania, ale jak na ten okres i czas od ostatniego biegania na nich, na nudę nie narzekałem. Zdecydowanie bardziej podobały mi się wszystkie szybkie treningi co z resztą widać było po poziomie mojej koncentracji na wolnych, długich treningach. Po zakończeniu mini konsultacji byłem zmęczony, ale mam nadzieję, że ta praca przyniesie korzyści w odpowiednim czasie.
Pierwszym treningiem były krótkie trasy na Dziewiczej Górze, o czym pisałem już wcześniej.
Na drugi dzień czekała na mnie warstwicówka, podczas której największą trudnością okazało się znalezienie startu. Niestety byłem tego dnia zmęczony i roztargniony, co skutkowało wieloma głupimi błędami i odchyleniami.
Po dobrze przespanej nocy i zregenerowaniu sił byłem w pełni gotowy na kolejną dawkę kilometrów z mapą. Tym razem coś co lubię, czyli krótkie trasy z maksymalną prędkością.
Chciałem napisać, że kolejnym treningiem był bieg nocny, ale o tej porze roku, żeby biegać w ciemności wystarczyło wyjść o normalnej popołudniowej porze. Technicznie chciałbym biegać tak na każdym nocnym treningu.
Kolejnym treningiem była mieszanka trasy/score lauf/ sprinty na Promnie. Niestety tego dnia była tak zimno, że dopiero po 40’ biegu wróciło mi krążenie w dłoniach. Na szczęście przed sprintami, które kończyły trening, zdążyłem się już rozgrzać.
Przedostatni dzień moich wojaży z mapą był dniem dwóch sprintów. Pierwszy to trasa na nowej mapie o bajkowej nazwie Wichrowe Wzgórza. O dziwo nie nudziłem się, kilka przebiegów zmusiło mnie do pomyślenia, a nawet do błędu, jakim moim zdaniem był przebieg na 19pkt.
Drugim sprintem był nocny start na Cytadeli. Trasa zdecydowanie dużo łatwiejsza, wręcz przełajowa.
Ostatni dzień to wisienka na torcie. Kompletny mix, na tyle długi, żeby się zmęczyć, ale na tyle krótki, żeby się nie nudzić. Zaczynałem od zwykłej trasy, następnie przechodziłem na skalę 1:5000, przebiegałem na warstwicówkę, a w drodze powrotnej szwajcarka i kolejny raz sprint w skali 1:5000.
Przez te 6 dni nabrałem pewności w lesie, zaliczyłem pierwsze skręcenie kostki w tym roku, a przede wszystkim świetnie się bawiłem! Zwłaszcza na treningach z dużymi prędkościami, gdzie odczuwałem moc i chęć do biegania. O to chodziło!
Bo BnO to jest TO!