Gdybym zapytał dowolnego sportowca o idealne miejsce na świecie do zbudowania optymalnej formy, zapewne wiele odpowiedzi wskazywałoby na to, o którym myślę. Jeśli dodałbym podpowiedź, że miejsce to ukryte jest w Szwajcarii, myślę, że nikt nie miałby problemu z odpowiedzią. Oczywiście chodzi o szwajcarskie Sankt Moritz. Miejscowość, która przyciąga sportowców z całego świata z wielu, przeróżnych dyscyplin. Właśnie tam, a dokładniej w oddalonej o 6km od St. Moritz, Silvaplanie, spędziłem 3 tygodnie na przełomie lipca i sierpnia.
Dlaczego właśnie to miejsce jest takim dobrym wabikiem? Główną przyczyną jest wysokość nad poziomem morza, która wynosi ponad 1800m. Na takiej wysokości, samo przebywanie poprawia wydolność. Ponoć czerwone krwinki wtedy „buzują”, a powietrze trzeba „zbierać” do słoików, żeby robić zapasy. Szwajcarzy zadbali o to, żeby w takim miejscu nie brakowało niczego. Każdy ma tam dostęp do bieżni tartanowej, siłowni, basenu, odnowy, ale przede wszystkim do masy szlaków – górskich oraz tych płaskich wokół jezior. Naprawdę robi wrażenie!
Był to mój pierwszy obóz wysokościowy i chociaż nie trenowałem tak jak bym chciał, myślę, że to ważny punkt przygotowań. Oczywiście jak w każdej dziedzinie, ile osób tyle teorii. Nie inaczej jest z treningiem na wysokości, ilu trenerów – tyle teorii. Jedni twierdzą, że powinno trenować się jedynie na bardzo niskich obrotach. Inni wprowadzają bardzo mocne bodźce, a pozostali twierdzą, że wysokość w niczym nie przeszkadza i można trenować normalnie. Jednak większość z nich zgadza się co do tego, że w trening trzeba wejść bardzo spokojnie. Pierwsze kilka dni to krótkie, mało intensywne treningi i napawanie się otaczającym pięknem. Podobno po zjeździe z obozu można odczuć tzw. dołek formy, po którym przychodzi wielkie wywindowanie. Jednak jak pokazuję przykład Marcina Lewandowskiego, który prosto z St.Moritz poleciał do Moskwy na MŚ, nie każdy wyznaję taką „religię”.
Po zabiegu, który miałem w połowie czerwca, zalecono mi 6 tygodni wolnego od biegania. Mimo tego, wiedząc, że w pierwszej części obozu nie będę mógł biegać, zdecydowałem się na wyjazd. I tak mój trening opierał się na jeździe na rowerze, pedałowaniu na rowerze stacjonarnym na siłowni, wzmacnianiu mięśni na siłowni oraz pracy w basenie. W połowie obozu wyszedłem na 3km truchtu, po którym okazało się, że ostrzyknięte miejsce jeszcze się nie zrosło. W ten sposób dalej musiałem kontynuować obóz bez biegania. Ból w okolicy ostrzyknięcia odczuwałem jedynie podczas biegania, dlatego udało mi się kilka razy wyjść w góry. Zaliczyłem nawet jedną długą wycieczkę w formie marszobiegu. Ostatniego dnia obozu, wreszcie przebiegłem 15min bez żadnego bólu. Oczywiście niczego to wtedy nie przesądzało, ale było świetnym prognostykiem na przyszłość.
Wiele osób może twierdzić, że taki obóz orientalistom jest nie potrzebny. Owszem, 3 tygodnie utraty kontaktu z mapą to sprawa niedopuszczalna, dlatego podczas obozu każdy z nas miał dostęp do 2 startów oraz map do treningu w okolicy. Czy taki trening przynosi efekty? Niestety, przez moją absencje biegową, mogę się tego w tym roku nie dowiedzieć. Wierzę jednak, że praca tam wykonana nie pójdzie na marne. Jak pokazują wyniki badań krwi, wysokość działa!