Niedługo po powrocie ze Szwecji czekał mnie wyjazd, na który cieszyłem się już od dawna. Niewątpliwie możliwość startu i porównania się z najlepszymi na świecie to jedna z najlepszych form treningu. 30 września, małą – 5-osobową ekipą wyruszyliśmy na długi, 17-dniowy wyjazd do Skandynawii. Czekało tam na nas 5 etapów Pucharu Świata ( NORT 2012 ) + tygodniowy obóz przed WOC 2013.
Wyjazd rozpoczęliśmy od lotu do Oslo, gdzie dzięki uprzejmości ze strony władz klubu IL Tyrving, mogliśmy spać w ich domku klubowym. Pierwszy dzień to rekonesans terenu, który czekał na nas podczas pierwszych startów. Na sprincie czekać miał na nas teren leśno-miejski, chociaż stare mapy wskazywały na to, że kwalifikacje przeprowadzone zostaną głównie w terenie leśnym. Natomiast obszar, na którym rozegrany miał zostać middle, okazał się niezwykle ciężki, trudny i specyficzny. Nie mogłem się doczekać swoich pierwszych startów w Pucharze Świata.
W sobotę, 1 września, pierwszy raz w życiu stanąłem na starcie Pucharu Świata. Na pierwszy ogień poszedł dystans sprinterski, a więc dystans, z którym radzę sobie całkiem nieźle. Rano rozgrywane były eliminacje, z których 30 zawodników wchodziło do finału, który odbywał się po południu tego samego dnia. Bardzo zależało mi na wejściu do finałowej trzydziestki, jednak przeglądając listy startowe, wiedziałem, że będzie o to niezwykle trudne. Mój bieg był dobry, chociaż byłem zły na pierwszą część trasy w moim wykonaniu. Zająłem 39. miejsce, a do finału zabrakło mi 29’’. Całkiem sporo, ale przy bezbłędnym biegu byłem w stanie to „urwać”.
Z naszej ekipy, tylko Kowalkowi udało się wejść do finału. Cała reszta mogła zatem popołudnie poświęcić na doping i oglądanie najlepszych w akcji. Warto wspomnieć, że areną podczas norweskich etapów było Holmenkollen. Finish poprowadzony był około 200m od zeskoku skoczni, a finał sprintu rozgrywany był między innymi właśnie na niej. Trasa sprintu była bardzo ciekawa, co nie dziwi na zawodach tej rangi. Tym bardziej żal mi było, że nie mogę w nim wystartować.
Następnego dnia czekał na nas middle. Jak już wspomniałem, teren był trudny, zwłaszcza na początku trasy, dlatego postanowiłem zacząć wolniej. Po kilku trudniejszych punktach, przyszła kolei na łatwiejszą część trasy, w której czułem się dużo pewniej. Uważam, że mój bieg był całkiem dobry. Nie jestem jeszcze w stanie czytać trudnej części mapy na dużej prędkości, ale dzięki zwolnieniu w tych miejscach, wystrzegłem się błędów. Tego dnia skończyłem na 40. miejscu.
Kolejny etap Nordic Tour, to bardzo widowiskowy Knockout Sprint w Geteborgu. Jednak, żeby wejść do fazy ścigania się ze startu wspólnego, trzeba było eliminacje ukończyć w TOP 24. Kolejny raz nie udało mi się awansować, ale po raz kolejny mój bieg uważam za dobry. Od początku wybierałem dobre warianty, nie musiałem zbytnio wczytywać się w mapę, a w trudniejszych miejscach zbytnio zwalniać. Eliminacje skończyłem na 36. miejscu, a do finału zabrakło 22 sekund.
Po dwóch dniach odpoczynku, przelocie do Finlandii i zakwaterowaniu się w Vuokatti, gdzie w przyszłym roku rozgrywane będą Mistrzostwa Świata, przyszła kolei na 4. etap Nordic Tour. Kolejny sprint, a zatem kolejna (ostatnia już szansa na awans do finału). Eliminacje sprintu rozgrywane były na bardzo małym obszarze. Jednak organizatorzy stanęli na wysokości zadania, a zmiana mapy pozwoliła na wykorzystanie terenu w pełni. Dodatkowym, ciekawym zabiegiem było zamknięcie drogi, podobne do tego ze sprintu z WOCu w Norwegii, co generowało większą wariantowość. Pierwszy raz w życiu startowałem z podestu z centrum zawodów – extra przeżycie podczas zapowiedzi zawodnika. Od początku ruszyłem bardzo mocno, wybierałem dobre warianty, i przy zmianie mapy byłem jeszcze w TOP 30. Niestety w drugiej części trasy, wybrałem 2 złe warianty (11,14 pkt), a dodatkowo kilka razy się „zawiesiłem”. Skutkiem tego było 36. miejsce, a do finału brakło 12’’.
Ostatni etap to przedłużony middle, rozgrywany w formie chasing startu, w terenie sąsiadującym z terenem na middle i sztafety przyszłorocznych mistrzostw. Po 4 etapach moja pozycja była dla mnie całkiem zadowalająca. 37. miejsce, kilku dobrych zawodników przede mną w zasięgu, i 6’’ za mną Kowalek. Pierwsze kilka punktów to próba utrzymania tempa Kowala, ale tuż przed 5 pkt-em, kiedy zorientowałem się, że tempo jest dla mnie za mocne, a za chwilę będą motylki, na których się rozstaniemy, postanowiłem biec po swojemu. Wychodziło mi to całkiem dobrze, a towarzystwo Fina, który dogonił mnie po błędzie na 3. pk-cie, dodawało pewności siebie. Na jeden z przebiegów mogłem doświadczyć prędkości Olava Lundanesa. Muszę powiedzieć, że jego prędkość czytania mapy robi wrażenie. Nad wyborem wariantu na długi przebieg zastanawiałem się dość długo, a decyzja którą podjąłem, była spowodowana głównie wyborem ekipy, którą miałem w zasięgu wzroku. Do końca popełniłem jeszcze kilka niedużych błędów, a na ostatnich 3 punktach rozpoczęły się prawdziwe wyścigi, z których wyszedłem zwycięsko, dzięki czemu rywalizację w Nordic Orienteering Tour 2012 ukończyłem na 37. miejscu, tracąc łącznie do zwycięskiego Matthiasa Kyburza 16’58’’.
Po wyczerpujących startach przyszła kolei na tygodniowy obóz przed WOC 2013. Naszym zadaniem było jak najlepiej zapoznać się z terenem poszczególnych dystansów. I tak, moim zdaniem, teren przyszłorocznych Mistrzostw Świata można podzielić na trzy. Jeden to oczywiście sprint, który rozgrywany będzie w Vuokatti oraz Sotkamo, w terenie leśno-miejskim. Drugi typ terenu to teren na klasyk, gdzie w większości widoczność oraz przebieżność jest bardzo dobra. Miejscami trudna mikrorzeźba, a miejscami duże góry, które początkowo powodowały u mnie problem w wyborze wariantów. Do tego dołożyć trzeba podłoże, które w większość pokryte jest mchem, co sprawia, że poruszanie się w tym terenie jest nieco trudniejsze. Ostatni typ terenu to teren na middle i sztafety, a więc teren podobny do tego z ostatniego etapu Nordic Tour. Dla mnie był to niewątpliwie najtrudniejszy teren. Bardzo ciężko pod nogą, dziwna interpretacja kolorów przez map-makera, do której po kilku treningach się przyzwyczaiłem oraz duża ilość skał – tak w skrócie można opisać ten teren. Czasy uzyskiwane przez nas na interwałach rzędu 8’/km mówią same za siebie.
Każdy nasz trening był bardzo mądrze przemyślany, każdy miał nas nauczyć czegoś innego.
I tak w terenie na klasyk ćwiczyliśmy bieganie „na kierunek”,
czytanie warstwic,
oraz wejście-wyjście, z czym zazwyczaj mam spore problemy…
W terenie pod middle biegaliśmy interwały ze startu wspólnego,
startu interwałowego
oraz zwykłą trasę, na której ćwiczyłem punkty ataku.
Ostatniego dnia obozu zafundowaliśmy sobie klasyk. Potraktowałem ten trening bardzo poważnie, dzięki czemu byłem dobrze skoncentrowany i zmotywowany. Popełniłem kilka błędów, co w większości przypadków spowodowane było skalą 1:15000. Mimo to bardzo mi się podobało, chociaż przegrałem z mistrzem angry birds. (Kowalek 74’, Olej 78’, Rino 89’)
Jestem bardzo szczęśliwy, że mogłem brać udział w tym wyjeździe. Starty z najlepszymi po raz kolejny pokazały, że są jeszcze duże braki, ale to bardzo mnie motywuje. Sam obóz uważam za bardzo dobrze przetrenowany. Wreszcie poczułem się jak prawdziwy biegacz na orientację, a nie biegacz, który wplata bieganie z mapą. Tak jak pisałem, każdy trening miał za zadanie nauczyć nas czegoś innego, po każdym treningu analiza, która powodowała, że z każdym kolejnym treningiem teren wydawał się dużo prostszy. Dodatkowo, na każdy, jedno z nas wychodziło uzbrojone w kamerkę, dzięki czemu materiał do przygotowań jest imponujący. Każdego, kto przygotowuje się do przyszłorocznych mistrzostw zapraszam do oglądania. Oby więcej takich wyjazdów z taką ekipą ! Dzięki Daria, Hania, Rino, Kowalek za extra wyjazd !