Po obozie w Szwecji, przyszła kolei na starty na własnym podwórku. W Polsce sezon rozpoczął się już nieco wcześniej, ale dla mnie Klubowe Mistrzostwa Polski były pierwszymi krajowymi zawodami. Po raz kolejny organizację tej imprezy powierzono ekipie z Trójmiasta, przez co wielu zawodników miało obawy co do jakości przeprowadzenia imprezy. Ja jednak przed rozpoczęciem zawodów, swoich opinii nie wyrażałem. Z niecierpliwością czekałem na to, co zobaczę.
Sztafety oraz klasyk rozgrywane były na mapie z Mistrzostw Świata Juniorów w 2004 roku. Dobrze pamiętałem ten teren z przygotowań do swojego JWOCa. Każda mapa w pobliżu jest bardzo podobna, a ja w tym terenie, dzięki wielu godzinom treningów czuję się jak „ryba w wodzie”.
Moja noga nie miała się jeszcze zbyt dobrze, dlatego mój bieg na sztafetach uzależniony był od występu moich sztafetowych kolegów. Jako, że po dwóch zmianach prowadziliśmy z dość znaczną przewagą, nie pozostało mi nic innego jak przypieczętować zwycięstwo całkiem udanym biegiem. Co do tras, to mocno się zawiodłem. Brak przebiegów wariantowych, mało ciekawa końcówka, moim zdaniem za łatwo jak na taką rangę zawodów.
Następnego dnia meta zlokalizowana była w tym samym miejscu. Podobnie jak dzień wcześniej słońce mocno dawało o sobie znać już od najwcześniejszych godzin. Na szczęście dystans nie był powalający, dzięki czemu bez obaw o wyczerpanie zapasów energii mogłem wystartować. Nie ukrywałem, że był to dla mnie najważniejszy start tego weekendu. Skoncentrowałem się i podszedłem do biegu bardzo poważnie. Dzięki temu uniknąłem błędów aż do 11 punktu, gdzie kompletnie nie zrozumiałem rzeźby. Dorzuciłem do tego wahnięcie na 19stkę i kiepski wariant na 20 i 21pkt, co dało około 1,5’ błędu. Pozwoliło mi to na zajęcie 2 miejsca, ustępując jedynie Dwojadżerowi 7’’. Tego dnia trasa podobała mi się dużo bardziej. Ewidentnie widać było, że budowniczy poświęcił na jej zbudowanie nieco więcej czasu.
Ostatni dzień zawodów to sprint na jednym z gdyńskich osiedli. Wielu zawodników spodziewało się powtórki z Tomaszowa, gdzie sprint na osiedlu zamienił się w bieg przełajowy. Na szczęście tym razem było zupełnie inaczej. Może nie był to sprint miejski, czy z milionem wariantów na każdym przebiegu. Natomiast moim zdaniem było ciekawie i jak na ten teren wymagająco. Tutaj należą się brawa dla budowniczego. Mój bieg technicznie był całkiem dobry, niestety czasy rywali pokazały mi jak duży jest mój brak szybkości. 4 miejsce ze stratą blisko minuty to dużo za dużo jak na sprint.
Przez kolejne dni po KMP walczyłem ze swoim stawem skokowym. Tym razem po raz kolejny poddałem się ostrzykiwaniu, które miało definitywnie zakończyć moje problemy. Początkowo nawet tak było, dzięki czemu tydzień po KMP wystartowałem w drugiej odsłonie Poznaj Poznań z Mapą, rozgrywanej na Cytadeli. Start w formie masówki, trasa o długości przekraczającej 5,5km oraz trzykrotne motylki sprawiły, że było co robić podczas biegu – zwłaszcza na jego końcówce.
Poniżej link do filmu z biegu.
http://www.youtube.com/watch?v=JOa6gcepdCQ&feature=youtu.be
Niestety, po biegu ból wrócił przez co koniec maja ponownie zakończył się dla mnie na rowerze i pływalni.